wtorek, 15 czerwca 2010

Port, nie port


Jednak nie miałam zakładanego portu, tak jak pisałam wcześniej. Po wielu rozmowach z personelem szpitala wróciłam do domu. Z ich winy przepadł mi termin zabiegu i muszę ustalić nowy. Nie powiem, że byłam spokojna. Byłam naprawdę wściekła, ale tylko dlatego, że mnie to nie ominie. A im wcześniej tym lepiej. Ale życie nie jest takie proste.
Jutro nasi przyjaciele zabierają ostatniego psiaka. Robak - bo tak przez nas został nazwany, jedzie w okolice Stalowej Woli. Na pewno mu będzie dobrze, bo czeka na niego rodzinka, która marzyła o takim właśnie piesku.
I cieszę się i jest mi smutno. Smutno, bo fajnie pobawić się z takim szczeniakiem, ale cieszę się, bo Mila wreszcie odpocznie. A jeśli ktokolwiek nie miał małego pieska, to napiszę tylko tyle, że to tak jak z małym dzieckiem. Płacze, cały czas chce jeść, potem to wszystko wydala ;P A na koniec kryzie i niszczy różne rzeczy. Na szczęście to nie moje pieski i to nie ja się nimi zajmowałam.
Ale i tak będę za nimi tęsknić. Dobrze, że chociaż zdjęcia zostaną :))))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz